Kolorowa kraina zabawy, śmiechu, czyli wszystko to co dzieci lubią najbardziej. Franek i tata zaliczyli chyba wszystkie atrakcje (oprócz karuzeli łańcuchowej i wielkiej maszyny, która kręciła się zbyt wysoko i zbyt szybko). Strzelali, przeglądali się w zniekształcających lustrach, pływali zamknięci w plastikowych dmuchanych kulach.
Ale prawdziwym hitem okazały się samochody. Kto nie lubi zderzać się z innymi pojazdami bezkarnie, kto nie lubi jeździć w kółko i ganiać inne samochodziki? Zacieraliśmy z mężem ręce na widok tych małych kolorowych samochodzików.
Mój Franek jeździł jak rajdowiec, za pierwszym razem pomagał mu tata. Za drugim razem to JA wciskałam gaz, ponieważ Franek nie dostawał do pedału i słyszałam tylko "mamo do dechy!" Jeździł niesamowicie, wymijał wszystkich, nie powodował kolizji, omijał i unikał zderzeń. Wysiadając z samochodu byłam w szoku, mój syn przewiózł mnie jak prawdziwy kierowca rajdowy, a do tego był taki dumny i zadowolony. To było bezcenne...
Dlaczego o niedzielnej wycieczce piszę w środę?
Bo w końcu mam na to czas...
M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz